Ostatni wpis popełniłem jeszcze kierując się na Amsterdam, teraz pisze siedząc w małym miasteczku Vila Flor w północnej Portugalii. W Holandii zwiedziłem kilka miast m.in Amsterdam, Hagę czy Rotterdam. Jednak szybko zdałem sobie sprawę ze ogromnie zurbanizowane państwa Beneluksu (Holandia, Belgia, Luksemburg) nie są dla mnie. Pierwszy raz na prawdę musiałem się zacząć martwić o jedzenie, nocleg i transport. Nigdy nie miałem problemu z noclegiem, jednak jak spać poza miastem skoro, aby się z niego wydostać trzeba wyjechać kilkanaście kilometrów. Ciąg miasteczek, w szczególności w okolicach Amsterdamu stanowi niezłe wyzwanie w kwestii znalezienia noclegu. Zazwyczaj lokowałem się w parkach, laskach bać innych zacisznych miejscach. Niestety Holandia to kraj nazwijmy to „kolorowy” wiec obawiałem się spać w parkach, gdzie kręciło się wielu niezbyt pozytywnie nastawionych gości, ostatecznie wychodziło, ze spałem w takich miejscach, w których normalnie bym nie pomyślał żeby spać np na stacji benzynowej przy dystrybutorze;) Jak to się mówi, pod latarnią zawsze najciemniej. Z samej Holandii postanowiłem się wydostać do Francji. Wiedziałem ze Belgia będzie takim samym natłokiem miast i zapewne tych samych problemów. Kolejne miasta, miasteczka, identyczne budynki, turyści i cala reszta nie była dla mnie.
Czymś pomiędzy cudem a fartem udało mi się przedostać do Calais we Francji. Miejscowość portowa, z której można przedostać się do Wielkiej Brytanii. Miejsce w którym musiałem mieć oczy dookoła głowy, każdy wyglądał jak potencjalny złodziej, co nie było w żaden sposób kwestią przesadzoną czy moją nadmierną bojaźliwością. Ogromna ilość nielegalnych emigrantów, którzy zbudowali sobie miasteczka z folii, śmieci i wszystkiego co pod ręką powodowała, ze miałem „mały” problem wydostać się z miasta, gdyż jak się dowiedziałem (czego się spodziewałem) ludzie boja się kogokolwiek brać z racji ogromnej ilości ludzi z szemrana przeszłością. Po drodze znalazłem dwa takie miasteczka, obydwóm ukradkiem zrobiłem zdjęcia. Jednak przy drugim ktoś mnie zauważył, co nie spodobało się lokalnej społeczności. Podniósł się krzyk i wrzawa. Poczułem się jak korespondent wojenny, który został przyłapany podczas robienia zdjęcia terrorysty. Nogi za pas i biegiem zniknąłem z frontu i wzroków niezbyt przyjaznych panów. Tak na prawdę w całym mieście miałem wrażenie ze wszyscy się na mnie patrzą. Nie ma czemu się dziwić, gdyż nie widziałem nikogo chodzącego z wielkim plecakiem rozglądającego się na boki.
Z Calais ruszyłem w region Normandii. Tam odetchnąłem z ulga, gdyż ludzie okazali się o wiele bardziej sympatyczni niż przed ostatnie kilka dni. Zwiedzam zamki, świetne malutkie miejscowości ze jeszcze lepszymi małymi uliczkami pośród wąwozów. Coś pięknego. Pierwszy raz na tym wyjeździe spaceruje po plaży, mocze nogi w kanale La Manche- pomimo tego, ze temperatura nie rozpieszczała więc byłem jednym z niewielu śmiałków ;) W Normandii spędzam kilka dni, jeżdżąc po wioskach z dala od aglomeracyjnego tłoku znanego w Holandii.
Po zwiedzeniu pięknej krainy dosyć szybko przedostaje się z Caen- północna cześć Francji – na zachodnie wybrzeże. Podczas szukania transportu, zatrzymuje sie człowiek, który zobaczył moja kartkę z miejscowością Rennes. Praktycznie bez pytania o to czy jedzie do samego miasta – do którego miałem ponad 180km- czy tylko 10km ruszyliśmy szybkim tempem po autostradzie. W rozmowie okazało się ze jedzie do Rennes na 2-3 godziny aby odwiedzić swoja mamę, po czym rusza dalej w stronę zachodniego wybrzeża w okolice Saint Nazaire. Dla mnie idealnie, gdyż miałem czas na zwiedzenie Rennes a dodatkowo miałem pewny transport dalej. Nic dodać, nic ująć.
Kolejny raz na plazy, wrescie wychodzi troche slonca, po calym deszczowym dniu. Odpoczywam na plaży i ruszam już przy zachodzie słońca poza miasto, gdzie zatrzymuje się młoda dziewczyna, która jedzie w moim kierunku. Niestety dla niej ja nie jestem z Francji i nie mowie w jej języku. Pierwszy raz widziałem osobę, która stoczyła tak ogromna walkę o to żeby się ze mną porozumieć. Z jej opowieści zrozumiałem, ze nie lubi angielskiego, jak mowie ze jadę do Portugalii to stwierdza, iż nie lubi historii i geografii. Na sam koniec dochodzi do wniosku ze w ogóle nie lubi szkoły. W miedzy czasie dzwoni po rodzinie i znajomych czy ktokolwiek mówi po angielsku, gdyż ona nie wie co ze mną zrobić. Na jej nieszczęście nikt nie mówił ;P Po drodze mijamy 2 osoby, które również chcą jechać do Nantes, jednak dziewczyna nie chce kolejny raz trafić na osoby nie francuskojęzyczne wiec jedziemy dalej ;P Dziewczyna wysadza mnie na rondzie przed autostrada. Miejsce do łapania tragiczne. 10 minut później zatrzymuje się auto- pomyślałem ze stal się kolejny cud i mam transport. Nic bardziej mylnego, z auta wysiada dwóch Francuzów którzy wcześniej stali na drodze, w tym jeden chodząc o kulach. Gorzej już chyba być nie mogło, trzy osoby, stojące na rondzie, jedna o kulach, ruch praktycznie zerowy. W głowie już wyobrażałem sobie długie godziny czekania. Chwila rozmowy a niespodziewanie zatrzymuje się auto z cala rodzina, która mnie zabiera. Właściwie to upycha w aucie w którym już nie ma miejsca na nic innego poza mną, dlatego plecak wciskam sobie na kolana i nie widząc nic poza nim mkniemy w stronę Nantes.