Sytuacja działa się w Gruzji…
Naszym ostatnim stopem do Mestii była para Austriaków, ażeby języka niemieckiego nam na pewno nie zabrakło, na miejscu spotkaliśmy jeszcze parę Niemców. Oczywiście jak na złość, bo przecież gdzie nie pojadę, muszą mnie prześladować Niemcy.
Wspólnie znaleźliśmy nocleg za 20 lari za osobę, jednak nam udało się wytargować bez większych problemów i z uśmiechem gospodarzy na 18 lari. Austriacy z wejścia powiedzieli, że 20 lari im pasuje, tylko „Polacy mają problemy”. Jeszcze wtedy nie wiedzieli, że niemiecki nie jest nam obcy, więc spokojnie słuchaliśmy jak o nas „rozmawiają”. Szkoda przytaczać ich rozmowę, więc…
Głośno westchnąłem pierwszy raz i robiłem swoje.
Para zaproponowała nam zjedzenie wspólnej kolacji z rodziną u której spaliśmy. Miło z ich strony, poza małym szczegółem, koszt takiej kolacji to 10 lari za osobę. Ładnie podziękowaliśmy i poszliśmy do pobliskiego sklepu kupić jedzenie. Jakby tego było mało sklep należał do rodziny u której spaliśmy.
Następnego dnia, łącznie z Austriakami i Niemcami, przedostaliśmy się busikiem do Uszguli (miejscowość gdzie rozpoczynają się szlaki górskie). Tam postanowiliśmy zobaczyć z bliska lodowiec, do którego istniały trzy opcję przedostania się: pieszo, konno samemu i konno z przewodnikiem. Wynajęcie konia to 50 lari, plus kolejne 50 lari za wynajęcie przewodnika.
Austriacy postanowili zamiast przewodnika wykupić konia dla naszego kierowcy, aby „zrobić mu niespodziankę oraz żeby się nie nudził”. Miała to być dla niego atrakcja. Niemcy ubrani jak na zdobycie Mount Everestu postanowili ruszyć pieszo. My również ruszyliśmy pieszo, ze względów kosztowych, nieumiejętności jazdy na koniu, a przede wszystkim nadmiaru wolnego czasu.
Po trzech godzinach okazało się, że przygotowani po zęby Niemcy przestraszyli się, a w konsekwencji zawrócili przy pierwszym i jedynym przejściu przez strumyk. Przeszli może kilkanaście minut.
Austriacy ostatecznie nie zobaczyli lodowca, ponieważ konie nie były wstanie wejść na ostatnią partię szlaku. Zatrzymali się kilkaset metrów przed celem oglądając krzaki i drzewa, za którymi rozpościerał się piękny widok skał i lodu. Dodatkowo nasz kierowca, dla którego jazda na koniu miała być atrakcją, przejeżdżał konno tę trasę czwarty raz w tygodniu, na cztery możliwe (był czwartek).
Obolali i zmęczeni postanowili zawrócić mając przed nosem cel. Niestety, z racji nieumiejętności jazdy, po kilku godzinach w siodle mieli poobcierane uda, bolały ich ręce, plecy i kark, więc powrót to była walka z niedogodnościami.
Poniższe zdjęcie ukazuje strumyk przy którym zawrócili Niemcy, Austriacką parę (dwie osoby z plecakami) i przewodnika (mężczyzna z czapką).
Co z nami? Wróciliśmy 15 minut po Austriakach, szczęśliwi ze „zdobycia” lodowca, przy którym z widokiem na piękną panoramę zjedliśmy mini obiad. Bez problemów, bez bólu, bez wydanej kasy. W drodze powrotnej ponownie zaproponowali nam wspólne jedzenie, tym razem kolacji. Ponownie w cenie 10 lari za osobę. Ładnie podziękowaliśmy przygotowując niezmiennie swoje jedzenie.
Trzeciego dnia, którego ruszaliśmy, każda para musiała opłacić swoje noclegi. Zapytałem Roberta ile ostatecznie płacą za nocleg, na co usłyszałem „Tyle co Wy, w końcu jesteśmy razem”.
Westchnąłem ciężko drugi raz i robiłem swoje.
Trzydzieści minut później, tuż po opłaceniu, spotkaliśmy się ponownie. Gotowi do dalszej jazdy usiedliśmy przed domem na krótkiego papierosa dla Roberta.
Ile ostatecznie zapłaciliście?
20 lari za osobę.
Widzisz, bo nie chcieliście poprzeć nas w negocjacjach.
Ale co Wy wynegocjowaliście, marne 2 lari?
No, nie do końca…
W ciągu dwóch nocy za dwie osoby, zaoszczędziliśmy skromną sumkę ośmiu lari, za które kupiliśmy zapas jajek, duży chleb i kilka małych kiełbasek. Po krótkiej rozmowie z jedną z gospodyń dostaliśmy naczynia, co pozwoliło nam ugotować ciepły posiłek na ogólnodostępnej kuchence.
Dodatkowo pani poczęstowała nas lokalnymi serami, dżemem, keczupem itp. W ten sposób zjedliśmy polsko – gruzińską ciepłą kolację pierwszego dnia wieczorem. Drugiego dnia rano zjedliśmy jajecznicę ze świeżutkim chlebkiem, kończąc przetwory od gospodyni. Wieczorem natomiast zjedliśmy jajka sadzone z kiełbaską.
Gdy okazało się, że pani nie może nam użyczyć naczyń, poszliśmy do drugiej, która ugotowała nam jajka na twardo na drogę dnia trzeciego, wręczając nam ponownie lokalne przetwory. Ta sama, która gotowała dla Was za pieniądze, dla nas zrobiła to za darmo. Wystarczyło zapytać.
W tym czasie Wy jedliście posiłki z gospodarzami, za którą zapłaciliście 80 lari (126zł). Mieliście zastawione stoły kilkoma rodzajami dań, jednak jak sam mówisz jedliście tylko po jednym i większości nawet nie spróbowaliście. Zarówno my jak i Wy byliśmy najedzeni do syta. Kiedy Wy poznawaliście ceny kolejnych przygotowanych atrakcji, my poznaliśmy gruzińską gościnność i pomoc nawet w miejscowości turystycznej.
Wynegocjowane marne 2 lari, to przyjemność wspólnego gotowania w górskiej chatce i poznanie ludzkiej życzliwości nawet tam, gdzie jesteś traktowany jak bankomat.
Mieć pieniądze to jedno, umiejętnie je wydać to drugie.