W Santiago de Compostela poznałem Alexandra- Portugalczyka, który opowiedział mi o mniejszych i większych społecznościach rozsianych po różnych częściach świata. Oczywiście nasza dyskusja nie dotyczyła Romów ani Tatarów, a społeczności nomadów, wagabundów oraz współczesnych hipisów. Grupy ludzi a czasem nawet całe społeczności które pozornie niewidoczne, pokazują swoją siłę, gdy trafimy w odpowiednie miejsce.
Wiele tego typu społeczności spotkać można w Europie, mimo iż krajem przodującym są azjatyckie Indie. Beneficio- bo o nim właśnie mowa- to miejsce o którym przed wyjazdem nie miałem pojęcia. W ogóle nie przeszło mi przez myśl, że gdzieś w Europie można trafić do takiej społeczności. Jak się później okazało, jest to największa i najbardziej znana tego typu grupa w tej części świata. Kolejny raz przekonałem się, jak wiele ciekawych i mało znanych miejsc kryje w sobie Stary Kontynent.
Czym właściwie jest Beneficio? To hipisowska, ekologiczna wioska, zamieszkała przez około 200-300 osób z całego świata, ukryta hen hen w hiszpańskich górach. Wioski, a właściwie jak wolą nazywać ją sami mieszkańcy -społeczności- nie znajdziecie na żadnych mapach czy w przewodnikach. Jest to jedno z miejsc, które formalnie nie istnieje, gdyż cała społeczność mieszka po prostu… w lesie.
Jednak od początku…
Do Beneficio dostaję się z Gibraltaru. Mimo wielu trudności z łapaniem stopa w Hiszpanii postanawiam jednak dostać się do tego miejsca. Z mapki, którą dostałem od Aleksandra wiedziałem tylko, że będąc w miejscowości X (celowe zmiana) należy pytać o Beneficio, które podobno znane jest każdemu mieszkańcowi. Sama X to mała, choć jedna z największych w okolicy, miejscowość znajdująca się w górach Granady. Do miejscowości dostaję się z mężczyzną, którego ojciec jest nauczycielem w lokalnej szkole. Głównie za sprawą Beneficio, do szkoły zwykło uczęszczać ponad 100 różnych narodowości, co tylko pokazuje, jak wiele różnych ludzi można tam spotkać.
Istnieją dwie drogi jakimi można dostać się do samej miejscowości- piesza oraz samochodowa. Wersja piesza zaczyna się tuż za granicami miasta od strony zachodniej. Oznacza to kilkukilometrową wędrówkę wzdłuż rzeki przez okoliczne szutry i lasy. Jest to droga wybierana częściej przez osoby mieszkające w społeczności i znające drogę, aniżeli przez osoby jadące tam pierwszy raz. Drugą opcją, wybraną przeze mnie, jak również wielu innych ludzi jest wędrówka jedyną asfaltową drogą prowadzącą do Bayacas. Można oczywiście próbować łapać stopa, jednak niewielki ruch oraz duża ilość osób potencjalnie chętnych na podwózkę powoduje, że zwyczajnie lepiej jest pójść pieszo.
W samej wiosce widać wiele charakterystycznie wyglądających osób, po których od razu wiadomo, że są mieszkańcami Beneficio (co nie jest czymś pejoratywnym, lecz stwierdzeniem faktycznego stanu). Od samego początku nie wiedziałem czego się spodziewać, nie miałem żadnego wyobrażenia tego miejsca, jechałem paręset kilometrów całkowicie w ciemno. W końcu tuż przed południem docieram na miejsce. Ostatnie metry dzielą mnie od poprzedzającego wioskę parkingu, gdzie stoi tylko kilka camperów i garstka ludzi prowadzących luźne rozmowy przy dymku Marysi.
Coś mi tu nie pasowało, w końcu Aleksander opisywał mi to miejsce całkowicie inaczej. Podchodzę więc do stojących nieopodal osób, które bardzo szybko uświadamiają mi, że jest to tylko przedsionek tego, co za chwilę mnie czeka. A czekała na mnie dwupoziomowa wioska, której nieograniczony niczym teren wiedzie zarówno w dolinie jak i na zboczach góry. Zaraz przed wejściem można dostrzec tabliczkę witającą w Beneficio oraz szklarnie. Po krótkiej i niczego nie zwiastującej drodze przez las moim oczom ukazują się tablica ogłoszeń, pierwsze domki i namioty, kuchnie oraz palenisko.
Wioska mimo iż jest usytuowana w lesie, rządzi się kilkoma prostymi prawami, spisanymi na wcześniej wspomnianej tablicy ogłoszeń. Wśród nich wyróżnić można m. in. zakaz spożywania napojów alkoholowych oraz prośba o utrzymanie swoich potraw wegetariańskimi. Beneficio jest wioską ekologiczną, gdzie nierzadko o odpowiednich porach roku można spotkać pasące się kozy, oraz ogródki z własnymi sadzonkami. Głównym składnikiem wszelakich posiłków są warzywa i owoce. Oczywiście nikt Was nie wyrzuci jeśli we własnym zaciszu napijecie się złocistego trunku, jednak wszelakie większe libacje nie wchodzą w grę. Poza tym nie wolno używać ogólnego paleniska bez zgody bądź nadzoru osoby nim zarządzającej bądź przy nim spać.
Nie wiedząc gdzie się podziać udałem się tam, gdzie zwyczajnie było najwięcej osób – do paleniska. Na dywanach przy ogniu siedziało około 10 osób, jednak skład był bardzo ruchomy. Cały czas ktoś przychodził i odchodził. Niezmienne było jednak jedno, muzyka, która rozbrzmiewała niezależnie od ilości ludzi. Prawie każdy potrafił na czymś grać, wiele osób robiło własne instrumenty np. flety z kijów bambusowych bądź ukulele z tykwy.
Cały czas ktoś improwizował, leżące instrumenty były do ogólnego dostępu. Granie na instrumentach jest nie tylko pasją, ale dla niektórych sposobem zarabiania pieniędzy. Pieniędzy, które tak naprawdę zwyczajnie nie były tam potrzebne. Czas płynie całkowicie inaczej. Nie ma zegarków, telefonów, laptopów, nikt się nie śpieszy, za niczym nie goni. Mieszkasz za darmo, jedzenie masz z tego co dała Ci ziemia, jest ciepło, słoneczko świeci. Jeśli nie potrzebujesz luksusu, nie brakuje Ci niczego. Beneficio jest miejscem z którego trudno wyjść. Wiele osób przyjechało na chwilę, a zostały na tydzień, dwa, miesiąc, rok bądź kilka lat. Właściwie każdy może przyjść, rozbić namiot i mieszkać tyle ile zechce.
Po rozmowie z kilkoma osobami, zaczynają schodzić się mieszkańcy z różnymi darami, które później okazują się pożywieniem na przygotowywany obiad. Dostałem swoją porcje, o którą nie prosiłem, nie wymagałem jej ani nawet nie miałem pojęcia, że dostanę. Do miski nałożono mi czegoś wyglądem przypominającego ryż oraz czegoś co przypominało również ryż tylko, że czarny. Tak naprawdę do tej pory nie wiem co to było, gdyż ów danie nie przypominało mi niczego co znam z mojej codziennej kuchni. Kiełki, krzaczki, białe z czarnym, dodatek zielonego i brązowego, wymieszane i podane.
Nikt nie zaczynał jeść, mimo iż większość miała nałożone porcje. Nastąpiła chwila ciszy, siedząc w okręgu złapaliśmy się za ręce, zamknęliśmy oczy i podziękowaliśmy za dary jakie mamy na swoich talerzach. Różni ludzie, różne kultury i religie, łączy jedno – szacunek do siebie i natury. Nie bardzo wiedziałem jak się do tego dania zabrać, jednak widząc jak wszyscy wokół pałaszują swoje porcje, ba! większość poszła później po dokładkę, zabrałem się za konsumowanie swojej, która okazała się uwaga! zjadliwa. Dla mnie, osoby mięsożernej, która nie wiedziała co znajduje się na talerzu, było to dużym wyzwaniem.
Gdy już zapełniłem żołądek, zabrałem się za poznawanie miejsca, które okazało się bardziej rozbudowane niż można było się tego spodziewać. Po pierwsze dochodzi tam poczta. Po drugie wiele domów ma panele słoneczne dzięki czemu mają prąd. Po trzecie jest coś w rodzaju substytutu sklepu oraz basenu. Można znaleźć boisko do piłki nożnej oraz wodospad. Miejsca spotkań większych grup, jak również kameralne i spokojnie kąciki. Znajdziemy tam domy na wzór działkowych, indiańskie wigwamy oraz zwyczajne namioty, ale przede wszystkim ludzi z całego świata. Od Niemiec, przez Szwecję, Maroko, Kanadę, USA i Australię. Totalna kulturowa i narodowościowa mieszanka, która spotyka się w cichej, spokojnej i zaszytej w górach wiosce, gdzie zatrzymuje się czas. Czy jest coś piękniejszego?