Chorwacja geograficznie i kulturowo w małym stopniu łączy się z Bałkanami. Już po pierwszej wizycie rozpoznasz tę różnicę, którą widać w życiu codziennym, miastach czy spotykanych ludziach. To początek nazywanych przez kierowców ciężarówek „dzikich krajów”. Dzikie nie oznacza wcale złe, tylko inne i nie mieszczące się w żelaznej logice zdrowego rozsądku.
Każdy, kto planuje jechać w stronę Serbii czy Bośni, musi być pewien jednego – będzie się działo. Dla mnie Bałkany, ze szczególnym uwzględnieniem Albanii to rządzący się swoimi prawami europejski roller coaster. Przedsionek przez niczym nieskrępowanym azjatyckim chaosem, który są w stanie zrozumieć tylko Ci, którzy zapomną o polskich regułach.
Poza tym, a może przede wszystkim to otwarci i pozytywni, ludzie pomimo wszechobecnej biedy. Nie odmówią pomocy, nie skąpią miłych słów i ciepłego obiadu.
Wróćmy jednak do relacji.
Do Chorwacji, a konkretnie Zagrzebia dostaję się po godzinie 23, dzięki uprzejmości trzech Chorwatów, którzy zgarniają mnie ze stacji benzynowej pomimo późnej pory. Noc spędzam na trawie, tuż przy głównej drodze do miasta.
Z samego rana ruszam do stolicy kraju, bo choć nie przepadam za tego typu miejscami, to wstyd mając ją pod nosem nie skorzystać. Po uzyskaniu w informacji turystycznej mapy miasta, dochodzę do wniosku, że poza miejscami, które po przemierzeniu trzech czwartych Europy już widziałem dziesiątki razy, nie ma nic co mogłoby mnie zainteresować.
Postanawiam pobyt w dużym mieście wykorzystać nieco inaczej. Z mapy odczytuję, iż nieopodal powinna znaleźć się biblioteka, w niej komputery, a w nich? Eureka, Internet. Z własnej nieprzymuszonej woli nie posiadam do tej pory smartphona, który niewątpliwie ułatwiłby mi podróż. Z drugiej jednak strony, mimowolnie zacząłbym się od niego uzależniać, zamiast za zabytkami rozglądałbym się za wolnym Wifi. Chyba jeszcze do tego nie dorosłem.
Polak, Chorwat dwa bratanki
W miejscu biblioteki znajduję księgarnię. Subtelna różnica, która dla Chorwatów nie była zbyt ważna przy umieszczaniu na mapie. Nie mniej jednak wchodzę do niej, aby wyjaśnić, że ktoś niechcący postawił księgarnię na miejscu mojej biblioteki.
Pan sprzedający książki, okazuje się być wykładowcą języka polskiego na tutejszym uniwersytecie. Nie wiem, jak to się dzieje, że w liczącym ponad 800 tys mieszkańców mieście pierwszą spotkaną osobą, jest Chorwat mówiący po polsku. Dosyć długo rozmawiamy, a ja w międzyczasie korzystając z ich komputera odpisuje na zaległe wiadomości i sprawdzam, gdzie mam się udać, aby kierować się na Serbie. Zaraz po tym, wyruszam w kilkunastokilometrowy spacer, aby wydostać się na wylotówkę z miasta, a przy tym dokończyć zwiedzanie.
Na ostatniej stacji benzynowej przed autostradą spotykam mężczyznę, który podwozi mnie na ostatnią prostą przed rozjazdem. Niefortunnie, trafiam pod znak zakazujący łapania stopa, co oczywiście nie zmniejsza mojego zapału. Co jednak ciekawsze, dzięki hojności podwożącego mnie mężczyzny, zostałem właścicielem niebieskiej butelki. Nie jest to jednak zwykła butelka. Nie mówcie nikomu, ale to Czysta Magia, tylko dżinna brak.
Instrukcja była prosta: należy wlać do niej wodę, zamknąć, postawić w nasłonecznionym miejscu, następnie odczekać przynajmniej godzinę, tak, aby woda napełniła się energią słoneczną. Po tym rytualne jesteś właścicielem boskiej wody.
Nie byłoby to dla mnie nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mężczyzna cieszył się jak dziecko, bo rozwiązał mój problem jedzenia i picia na dalszą część podróży. Wszak energetyczna woda, miała tak bajeczną moc, że dzięki niej jestem w stanie przeżyć kolejne dni. Nie muszę jeść, wystarczy pić taką wodę. Właściwie to mogę w niej robić wszystko, prać, myć się i całą reszte. Jak sam zapewniał butelka łączy się z pradawną hawajską sztuką oczyszczenia i pojednania zwaną Hoʻoponopono. Do tej pory nie odważyłem się przeżyć chociaż pół dnia na tak przygotowanej wodzie, a butelka ma swoje miejsce na półce z pamiątkami.
Na zakazie
Rozwidlenie dróg szybko okazuje się niezbyt udanym rozwiązaniem. Po ponad dwóch godzinach czekania, trzykrotnej zmianie miejsca łapania i czterokrotnej zmianie miejscowości na tabliczce zatrzymuje się starszy mężczyzna. Zamiast kierować się na Serbie, jadę drogą na Węgry, jednak i tak cieszę się, że udało mi się wyrwać z tego trudnego miejsca.
Mężczyzna jest dziwnie małomówny. Po kilkunastu minutach wskazuje mi leżącą przede mną czapkę, co nie robi na mnie szczególnie wrażenia. Jednak nie daje za wygraną i kilka minut później odwraca czapkę w moją stronę, dzięki czemu widzę frontowy napis. Szybko mnie uświadamia, iż czapka to nie atrapa pokazując mi do kompletu swoje dokumenty.
Miękną mi nogi, gdy w tej samej sekundzie starszy pan przyśpiesza i zjeżdża z autostrady na drogę lokalną. Gdy połączyłem w całość policję, łapanie stopa pod znakiem zakazu i zjazd z autostrady w głowie już widziałem komisariat. Na całe szczęście mężczyzna zamiast mandatu, specjalnie dla mnie nadrobił kilkanaście kilometrów i wysadził mnie w idealnym miejscu. Dzięki czemu naookoło i bocznymi drogami, ruszam we właściwym kierunku.