Derikuyu, miasto gdzie natrafimy na największe podziemne zabudowani w tureckiej Kapadocji. Jak większość miejsc w tamtym rejonie w okresie letnim kusi licznych turystów. W tym roku skusiło i mnie z racji licznych rekomendacji i świetnych wspomnień z wcześniej odwiedzonej części krainy. Na podstawię tego też miasta pokażę, czego możesz się spodziewać w tego typu miejscach.
Wejście do miasta to koszt, jeśli mnie pamięć nie myli, 25 lir tureckich czyli około 20 zł, oczywiście w zależności od kursu. Kupujesz bilet, przechodzisz przez niepozorną bramkę i jeśli wyglądasz na nieogarniętego turystę trafiasz w ręce przewodnika. Starszy mężczyzna opowiada łamaną angielszczyzną krótki wstęp do historii tego miejsca, po czym rzuca kwotę za dokończenie historii wraz ze swoim towarzystwem. Czy warto? Tego nie wiem, ja nie skorzystałem, niezależnie jaką by kwotę zaproponował.
O podziemnym mieście w Derinkuyu słyszałem więcej legend od mieszkańców Turcji, niż jest w stanie wymyślić ów przewodnik. Największe, olbrzymie o oszałamiającej historii, a przede wszystkim zachwycające swoim rozmachem na kilku piętrach. Gdyby nie fakt, że było to pod ziemią pomyślałbym, że Turcy opisują Disneyland, a nie wykutą w ziemi dziurę.
W podziemiach znajdziesz, jak to w mieście, prawie wszystko.
Szkołę
Winnicę
Kościół
Burger Kinga
Podziemny parking na statki kosmiczne
Widzisz tę różnorodność? Jeśli nie, to zauważysz ją będąc na miejscu. Kościół? Świetny. Szkoła? Super. Właściwie już po pierwszym piętrze wszystko wyglądało identycznie. W większości przypadków nie sposób było odróżnić w jakim budynku jesteś. Tak, budynku, w końcu zwiedzamy miasto, nie pojedynczą budowlę, więc każde z pomieszczeń było czymś w rodzaju innego budynku, tyle że wykutego w skale. Tak naprawdę przez chwilę zastanowiłem się, czy przewodnik to nie jest zły pomysł. Zabawiłby swoim gadaniem, a przede wszystkim dodałby trochę życia podczas oglądania kolejnych takich samych dziur w ścianach.
Na całość trzeba poświecić do godziny czasu. Zanim się o tym dowiedziałem, spodziewałem się naprawdę pokaźnego spaceru, w końcu obraz przedstawiany przez ludzi tworzył z tego miejsca kolosa, którym w rzeczywistości wcale nie jest. Nie do końca rozumiem zachwyty nad tym i innymi tego typu miejscami. Bądź co bądź byłem w największym tego typu miejscu w Kapadocji, a wszystko co tam zobaczyłem nie przykuło mojej uwagi. Być może wszedłem do tego miejsca ze zbyt dużymi wymaganiami, jednak ponownie do tego miejsca już nie wrócę.
Miejsce przyciąga swoją legendą rozpościeraną nad stworzeniem, kilka tysięcy lat temu, genialnego w swoim zamyśle miasta. Poza tym, że chroniło od upałów, mieściło wszystkie potrzebne pomieszczenia łącznie ze stajniami i było zamieszkiwane przez kilkadziesiąt tysięcy ludzi, chroniło mieszkańców przez wrogimi atakami. W końcu jak można zaatakować miasto, którego nie widać. Nikomu nie przyszło nawet do głowy, że można mieszkać pod ziemią. Spójrz jeszcze na kilka fotek, które w większości opowiedzą to, co spotkasz na miejscu.
Jechać czy nie jechać?
Zaraz po wyjściu z podziemia czułem niedosyt. Za szybko, za mało, za tłoczno. Jedna z większych atrakcji Kapadocji, wymieniana jednym tchem ze sławnymi grzybkami, nie zrobiła na mnie wrażenia. W ostatecznym rachunku przyznaję miastu mocne 3/10. Sam zastanów się, jak może wyglądać mniejsze i mniej polecane miasto. Derinkuyu jest liderem w swojej klasie.
Najmilej z całej wycieczki do tego miasta wspominam małego chłopca sprzedającego pamiątki przy wejściu. Z rozbrajającą szczerością, kilkulatek targował się pomagając ojcu w sprzedaży swoich wyborów. Tym mnie zdobył, gdyż zanim opuściłem miasto kupiłem u niego 5 różnych figurek za cenę, na którą aż żal było nie przystać.