Społeczna odpowiedzialność blogerów, temat rzeka o którym nie mówi się za wiele, a powinno. Słowa internetowych twórców wpływają na tysiące nieznajomych osób, zarówno je inspirując jak i wskazując kierunek, czasem bardziej dosłownie niż myślisz. Ale przecież nie myślałeś, że jesteś…
prowadzony za rękę
Często widzę posty typu 10 najlepszych miejsc w Turcji czy wąwozy w Kapadocji, które musisz zobaczyć. Najlepszych dla kogo? Dla Ciebie czy dla mnie? Odpowiem Ci, dla mojego wujka, Google się nazywa. Choć sam czasem się na tym łapię i coś takiego tworzę, unikam kategoryzowania, bo kategoria najlepsze i musisz nie istnieje.
Zanim wyruszysz, czytasz kilkanaście takich poradników, spisujesz dokładnie miejsca, sprawdzasz gdzie możesz przenocować. Jak cudownie, że ktoś dla nas przygotował takie zestawienie, dobra robota.
Zakładając na plecy plecak mówimy, że podróżujemy alternatywnie i po swojemu, a patrzymy wciąż na te same miejsca, które ktoś nam polecił, bo akurat jemu się spodobały. Chodzimy tymi samymi ścieżkami co inni, choć mówimy, że podróżujemy po swojemu. Jemy w tym samym miejscu, odkrywając całkowicie nowe smaki odległych krajów. Istny podróżniczy recykling osób podróżujących niskobudżetowo.
Nie daj sobie wmówić, że coś jest najlepsze i co musisz robić. Nie po to podróżujesz na własną rękę, aby ktoś całkowicie nieświadomie Cię za tę rękę prowadził. Szczycąc się, że omijasz turystyczne miejsca i przewodniki, zrobisz dokładnie to, co ktoś Ci polecił, tyle, że zamiast papierowego przewodnika używasz Internetu. Opowiadasz tym samym czyjąś historię.
Nie powielaj, nie odkrywaj na nowo całkowicie nieznanej, odciętej od świata wioski, o której przeczytałeś u kolegi po fachu. Z utartego szlaku warto zejść nie tam, gdzie ktoś już wcześniej zszedł i to sprawdził, a gdzie Ty czujesz, że coś ciekawego kryje się za rogiem.
Dobroć nie zawsze dobra
Gdy wracamy z podróży, opowiadamy pięknie o obcej kulturze. Nie szczędzimy miłych słów wobec otwartości Gruzinów i gościnności Irańczyków. Jednak mało kto zadaje sobie pytanie, czy to na pewno dobrze? Czy dobrze jest jednoznacznie pokazywać, że warto jechać do Gruzji czy jakiekolwiek innego kraju, bo tam jest super i zostaniecie ugoszczeni jak nigdzie indziej, a każdy Polak to przyjaciel?
Jak krótkowzroczne jest patrzenie, że robimy dobrą reklamę dla tego kraju. Kraju, któremu budujemy wizerunek gościnnego, pozytywnego, pełnego biesiady i darmowego jedzenia. Opowiadamy o ludziach żyjących skromnie, ale chętnych do pomocy. Z dala od nowoczesności, ale akceptujących inność. Blogerzy nie myślą, że każde ich słowo oddziałuje na decyzje tysięcy nieznanych im ludzi, a tym samym na codzienność mieszkańców innego kraju.
Każda kolejna osoba jadąc z takim przeświadczeniem, stawia wobec kraju wymagania. Ma oczekiwania, które mają napisać historię nie gorszą niż jego poprzedników. Chcemy poznać gościnność, nażreć się za darmo podczas biesiady, bo przecież tacy są Gruzini. Niezdrowa presja, którą gardzimy mówiąc o osobach z all inclusive, jadących i wymagających, podczas gdy sami ruszamy z gotowym scenariuszem w głowie czekając na jego spełnienie.
Przyjeżdżając do domu, ponownie opowiadamy jak to za darmo jedliśmy i spaliśmy w kraju pełnym życzliwych ludzi. Tylko gdzie są granice życzliwości i naszego zdrowego rozsądku? Przykłady schematów tworzonych wobec różnych krajów można mnożyć.
Pamiętam, gdy na Alasce stojący przede mną w informacji turystycznej mężczyzna pytał, gdzie można w okolicy spotkać wolno żyjące niedźwiedzie, bo chciałby je zobaczyć i zrobić sobie zdjęcie. Skrajny debilizm osoby, która naczytała się, że na Alasce można je zobaczyć może skończyć się tragicznie. Przecież jak można z niej wrócić bez odpowiedniej historii. Sąsiad widział, więc nie mogę być gorszy.
Wyrocznia
Podobnie jest gdy patrzymy na swoich ulubieńców: podróżników, reporterów i blogerów, myśląc, że tego, co oni robią na co dzień, my nie jesteśmy w stanie zrobić. Jeśli jesteś wśród małego procenta osób, które pod wpływem działania innych same chcą coś zmienić i działają, zastanów się, czy chcesz być fanem czy kumplem?
Choć mamy swoje autorytety, których dokonania są dla nas pewnym wyznacznikiem, często powodują oni rozwój i hamują nas jednocześnie. Pomagają się rozwijać, bo patrząc na nich widzimy, że można działać i przesunąć granice. Hamują, bo pokazują wszystkie te rzeczy ze swojego poziomu, a my powinniśmy patrzeć wyżej. Uświadamiają nas z perspektywy swoich porażek i najgorsze w tym, gdy nasz autorytet mówi, że czegoś nie da się zrobić. Osoby, którym coś się nie udało, stają się dla nas wyrocznią. To znak, że nigdy więcej nie powinniśmy się na nich wzorować.
Kompleksem fana jest chęć życia tak, jak jego ulubiona gwiazda. Jeśli jemu coś się nie udaje, nam też się nie uda, bo gwiazda ma więcej doświadczenia, wiedzy czy pieniędzy. Problem w tym, że bycie fanem to najprostsza droga do bycia nikim. Nie próbować żyć jak on i być drugim Jackiem Pałkiewiczem, bo drugi to zawsze tylko kopia.
Warto działać tak, jakby każdy z tych, których obserwujesz i na kim się wzorujesz miał być Twoim współpracownikiem. Kolegą z pracy, z którym codziennie pijesz rano kawę i choć wiesz, jak wielu niezwykłych rzeczy dokonał, nie prosisz go codziennie o autograf i nie robisz sobie wspólnej fotki do albumu. Żadna osoba na świecie nie jest wyrocznią. Może być ekspertem, ale nie może powiedzieć, że czegoś nie da się zrobić, bo akurat jemu się nie udało. Gorsza od jego głupoty może być tylko Twoja głupota, że poświęcasz takiej osobie czas.
Ile razy…
zastanowiłeś się nad tym, jak często obca osoba z Internetu mówi Ci co jest dobre, a co złe? Co jest wykonalne, a co całkowicie nie ma szans na realizację? Ile razy podążałeś jej krokami, teoretycznie robiąc coś po swojemu, choć tak na prawdę odtwórczo powielając schemat. Pamiętaj, że dobry bloger podróżniczy to bloger świadomy swojego oddziaływania, dający wędkę, nie rybę. W końcu, kto jak kto, ale to on opowiada o często nieznanych zakątkach świata, kreując już na starcie ich obraz. Może stać się posłańcem dobrej nowiny i obrazu smutku, którego Ty jesteś odbiorcą.