Cztery zachowania, które rzadko występują w pojedynkę. Każde z nich to kolejny gwóźdź do niepowodzenia wyprawy, zanim w ogóle do niej dojdzie. Autorzy idąc na całość, przechodzą kolejno każdy z nich, na końcu stwierdzając, że zrobili co w ich mocy, aby zrealizować swój cel.
Przedwczesny wytrysk
Pierwsze co się urodziło to idea. W prawdzie jeszcze nic nie mamy, ale idea już w naszych głowach kiełkuje. Warto więc założyć fanpage, twittera, instagrama, pinteresta, naszą klasę i bloga. Tak na wszelki wypadek, gdyby nam się udało. Powiedzmy o naszym pomyśle wszystkim.
Zaczynamy promować i spamować znajomym po skrzynkach swoim genialnym pomysłem, nie mając właściwie nic poza nim. Hasło „jakoś to będzie” nie działa w każdym przypadku, ale to szczegół, nie każdy musi o tym wiedzieć. Liczymy, że ktoś ważny o nas usłyszy i dzięki temu uda się spełnić nasz plan. Potrzebujemy kilka tysięcy, nie mając ani złotówki. Jedziemy do kraju, nie potrafiąc go znaleźć na mapie. Wychodzimy do ludzi z niczym. Zalewany kolejnymi mało ważnymi informacjami, które ich kompletnie nie interesują bo przyszli do nas w innym celu. Możemy być pewni, promocja wyjazdu już leży. Wtedy, po pierwszym wdepnięciu zaczyna się litania przed uniknięciem wielkiego fuck upu (w końcu, co powiedzą znajomi?I)
Umiesz liczyć, licz na siebie
A jak trwoga to do… crowdfundingu. Rodzaj spełniania marzeń kosztem obcych ludzi. Pokazujemy, że jesteśmy w stanie dokonać czynu bardziej szalonego niż inni i czekamy na spieniężenie naszej reklamy. Czy znajdzie się ktoś, kto za pocztówkę, piasek, muszelkę czy pozdrowienie na facebooku prześle na nasze konto kilka złotych?
Znam kilka wypraw, które z tego korzystały i dobrze na tym wyszły. Co i rusz można trafić na ekspedycje chcącą zdobyć dziwnie brzmiące szczyty Himalajów. Kolejne ekipy mierzą bardzo wysoko, więc nierzadko starają się o kilkadziesiąt tysięcy złotych, a mimo to się udaje. Na portalu polakpotrafi.pl zbierali fundusze m.in.: Piotr Kuryło, który obiegł w rok Ziemie, ekipa z Busem przez świat, Aleksander Doba a nawet Auto stop Race. Każdej z tych zbiórek się udało. Byli skromni, konkretni oraz co najważniejsze, mieli oryginalny i realny pomysł. Tak realne, jakkolwiek to brzmi mając za przykład chęć obiegnięcia Ziemi.
Młodzi i zaczynający podróżować ludzie, uważają, że bez żadnego wkładu własnego, wszystko zostanie podstawione im pod gębę. Ktoś czeka na ich genialne pomysły i hasło spełnienia marzeń z otwartym portfelem. Zamiast zakasać rękawy, robią z siebie wygodnickie kaleki, prosząc ludzi o trzy tysiące złotych na wycieczkę po Rumunii. Z byle jaką prezentacją, nieprzemyślanym pomysłem i śmiesznymi nagrodami liczą na cud. Publiczna zbiórka staje się furtką, dla większości niestety zamkniętą. I dobrze.
Kto dziś zasługuje na laurkę zwycięstwa – dwudziestoletni !podróżnik! mający za sobą kilka krajów europejskich wyruszający autostopem w świat czy może panowie chcący pisać motywacyjne książki o rowerowych wyprawach po Niemczech, Danii i Szwecji.
Sponsorzy
Zawsze zostaje sprawa sponsorów. W końcu, kimś trzeba się ratować. Nie jeden poległ już gimnastykując się z kolejną firmą o kilkaset złotych. Chcesz czy nie, nikt nie da nieznanej osobie swojego sprzętu na piękne oczy. Osoby, które stają się reprezentantami czyjejś marki, coraz mocniej się selekcjonuje. Duża konkurencja i projekty wypraw podkręcone do granic, zawyżają poziom młodym ludziom. Twój projekt musi być po prostu bardzo dobry, bądź zapomnij, że kiedykolwiek dostaniesz pomoc większych firm.
Nietrafieni towarzysze
Słowa Wisławy Szymborskiej Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono nabierają nowego znaczenia, kiedy chodzi właśnie o Ciebie. Świat jest bardzo złudnym miejscem.
Gubi nas przeświadczenie, że nasze własne priorytety są priorytetami naszych współtowarzyszy. Problem pojawia się wtedy, kiedy do rozkręcanie projektu, trzeba włożyć coraz więcej czasu i energii. Okazuje się, że czas szybko selekcjonuje naszą hierarchię działania, gdy okazuje się, że zamiast wyprawy mamy poprawkę egzaminu we wrześniu.
Gubi nas przeświadczenie, że nasz najlepszy kumpel będzie taki sam, gdy zaczniemy z nim spędzać 24 godziny na dobę. Zaczniemy od niego wymagać, wyznaczymy mu rolę i liczyć na niego jako towarzysza niż darmozjada.
Wreszcie gubi nas nadmierna wiara w pozytywną energię, która towarzyszy każdej nowej idei. Wspólne wakacje, hipisowski busik, taniocha, zwiedzanie, opalanie się i piwko w cieniu palm co noc. Brzmi pięknie. Po pierwszych porażkach energia się rozpływa, trzeba zakasać rękawy i ludzie… znikają. Z kilku osób zostają dwie, które mniej pewne szukają kompletnie sobie obcych osób bądź zazwyczaj się poddają.