Robert Woźniak, na co dzień związany zawodowo z mundurem, od kilku lat każdą wolną chwile poświęca swojej pasji. Jazda na rowerze w wykonaniu Elblążanina to nie tylko sport a pokonane kilometry schodzą na drugi plan. To przede wszystkim upór, konsekwencja w dążeniu do celu, pokazanie, że to psychika góruje nad kondycją i sprawnością fizyczną gdy chcemy osiągnąć swój cel. To wspaniały i inspirujący człowiek, od którego można się wiele nauczyć. Zapraszam na rozmowę z Robertem Woźniakiem czyli człowiekiem dla którego inspiracją jest Księżyc.
Zacznijmy standardowo od pytania, które zadają Panu zapewne wszyscy. Dlaczego rower?
Nie wiem. Zwyczajnie nie wiem. Niemal przez całe życie jestem aktywny sportowo, do pewnych dyscyplin sportowych zraziłem się szybko (piłka ręczna), inne uprawiałem dłużej (kulturystyka), do innych zaś nie miałem szczęścia (piłka nożna). W efekcie skończyłem z nimi. Nawet nie pamiętam, kiedy wsiadłem tak na poważnie- na rower. Jeżdżę do dzisiaj. Nie zastanawiam się dlaczego. Kocham go.
Ile dotychczas przejechał Pan na rowerze w swoim życiu?
Do roku 2007 rower nie odgrywał ważnej roli w moim życiu.
- w roku 2007 przejechałem łącznie 2.500 km
- w roku 2008- 7.000 km
- w roku 2009- 11.000 km
- w roku 2010- 20.000 km
- w roku 2011- 33.000 km
- w roku 2012- 40.076 km
- w roku 2013- 30.076 km (w ramach odpoczynku)
Najbardziej znaczącym dla mnie był rok 2010. Wtedy było mi najtrudniej. Trzeba naprawdę wiele uczynić- choćby organizacyjnie, aby w okresie 12 miesięcy przejechać 20 tys. km.
Po drugie zaś moje ciało nigdy wcześniej nie zaznało takiego wysiłku. Po tym dystansie zacząłem mówić, że dużo jeżdżę. Jak jest teraz, wiadomo- już tak nie mówię. Nie wiedziałem wtedy na co mnie stać i tylko wtedy mówiłem, że naprawdę mi się udało. Teraz czynię to w co wierzę, jestem bardzo mocny psychicznie. Teraz jest lepiej- lepsza organizacja czasowa, nowy lepszy rower, zmiana zachowania wobec roweru z przyjemności na pasję uczyniła w przyszłych latach cuda, a te zaś przekształcają się obecnie w kosmos.
Balon z kilometrami napompowałem w roku 2012 do 40076 km przejeżdżając przysłowiowo równik, który jest kołem wielkim kuli ziemskiej. Rok 2013 to rok odpoczynku…chciałem zobaczyć reakcję swojego organizmu. Dla większości 30 tys km to nadal coś niemożliwego- dla mnie jednak w roku 10 tys km mniej to bardzo dużo. I to był lekki szok dla mojego organizmu bo nie zniósł tego dobrze. Można powiedzieć, że czułem się bardziej zmęczony i fizycznie i psychicznie niż rok wcześniej.
Znaczna większość tego dystansu to ostatnie 3 lata. Łącznie ponad 104 000km w ciągu 3 lat jazdy. Dlaczego tak nagły wzrost aktywności?
W roku 2009 przez okolice mojego miasta przejechali uczestnicy MRDP (maratonu rowerowego dookoła Polski – 3130km w 10 dni)- podziwiałem każdego z nich. Nie rozmawiałem z nimi, patrząc na nich łzy ciekły mi z oczu bo im zwyczajnie zazdrościłem, dla mnie byli Bogami bo według mnie robili coś nieosiągalnego. Już samo uczestnictwo było coś wielkim, a ukończenie to już szczytem marzeń.
Przejechałem z nimi wtedy kilkadziesiąt km w ramach przyjaźni i miałem serdecznie dość dalszej jazdy (zbyt szybko jechali). Ale wtedy obiecałem sobie, że podczas kolejnej edycji będę uczestniczył w tym ultramaratonie. Z rowerem wtedy jeszcze nic nie osiągnąłem, byłem jednak pewien, że dzięki pracy, którą wykonam uda mi się to.
Tak więc nie było dnia w ciągu czterech lat bym nie myślał o tym ultramaratonie. Stąd ta progresja. Już w pierwszym roku podczas treningów wyobrażałem sobie dzień przyjazdu na metę. Widziałem siebie szczęśliwego ze łzami w oczach- tak, już w pierwszych dniach treningów wiedziałem, że ten dzień będzie dla mnie najszczęśliwszym rowerowo. I tak było. Na mecie płakałem ze szczęścia. Bardziej w życiu cieszyłem się tylko wtedy, gdy urodził się mój syn Filip.
W ciągu 10 lat zamierzam Pan pokonać dystans 384.400 km czyli średnią odległość Księżyca od Ziemi, pozostało jeszcze 276 tys. 292 km w 2512 dni. Co daje średnią prawie 110 km dziennie*. Dla wielu są to liczby dosłownie z kosmosu. Dlaczego taki cel?
Taki już jestem- ambitny, zawzięty, konsekwentny. Gdy już coś kocham to poświęcam się temu do głębi. Muszę mieć cel. Bez celu po prostu nie istnieję. Pierwszym celem było 20.000 km- potem chciałem przejechać 33.000 by pobić dotychczasowy wtedy rekord BIKESTATS- potem oczywiście Równik.
Co miałem wymyślić, skoro na Ziemi uzyskałem już wiele?
Postanowiłem więc opuścić Ziemię. Choćby z tego powodu, że koledzy, którzy byli niegdyś moją inspiracją…przestali po prostu mnie zachwycać, choć nadal szanuję ich bardzo. Dlaczego ? Bo po prostu w pewnej chwili uczyniłem więcej niż Oni, za co ich podziwiałem. Więc wtedy moją inspiracją stał się Księżyc. Księżyc rodził się we mnie powoli, jest efektem niezwykle stabilnej systematyczności. Dojadę do niego- i nie dlatego, że jest to łatwe, tylko dlatego, że jest to trudne.
Przejeżdżając tak wielkie ilość km można tylko wyobrażać sobie, jak wiele czasu Pan na to poświęca. W ciągu dwóch miesięcy zimowych(styczeń/luty) przejechał Pan więcej niż większość ludzi w ciągu całego swojego życia – prawie 7 tys km. Czy są dni w które jeździ Pan rekreacyjnie z przyjaciółmi, z rodziną na wycieczkę odrywając się od swojego celu czy cel jest sprawą nadrzędną?
Właśnie miesiące: styczeń i luty to dla mnie miesiące rekreacyjne. Tylko w tych miesiącach spotykam się ze swoimi kolegami z Elbląga. Od wiosny już nie jeżdżę z Nimi z prostego powodu- kilometrów, a raczej to Oni przestają ze mną jeździć. Latem szkoda mi wolnego dnia na 100 km. A tylko dlatego w te zimowe miesiące wychodzi tak dużo km bo oprócz jazdy z kolegami poświęcam się mimo wszystko porannym jazdom i wieczornym nawet mimo siarczystego mrozu. Ta zima jednak była łagodna, to też była okoliczność sprzyjająca tylu kilometrom.
Nie wyjeżdżam w trasę, gdy danego dnia Syn chce ze mną jeździć na rowerze, jak mam chęć jeszcze potem pojeździć to jeżdżę nocą, gdy śpi. Mimo wszystko cel jest jednak sprawą nadrzędną, choć nie daję tego innym odczuć. Nie potrafię innym dać szczęście, jeśli sam szczęśliwy nie będę.
Plan można by rzec jest bardzo napięty. Odpukać przez parę tygodni nie może Pan jeździć, mając do nadrobienia kilka tysięcy kilometrów. Co wtedy z planem?
Jestem tak silny psychicznie, że planu nie traktuję jako napiętego. Muszę być tylko systematyczny, konsekwentny. A nawet, jeśli coś wydarzy się poważnego to będzie to do nadrobienia. Dziś średnio mam do pokonania 110 km to na tyle jeżdżę, będę musiał jeździć 150 km to na tyle będę pracował. Zawsze wykonam to co będę musiał. Po drugie zaś ja widzę to inaczej- stopniowo w latach dystans będę nadrabiał, więc nawet jak coś się stanie to nic nie będę tracił, a w najgorszym przypadku wpadnę w punkt ZERO, więc nic złego nie będzie.
Mówi się, iż sukces to 10% talentu, a 90% ciężkiej codziennej pracy. Jak wiele poświęca Pan na realizację swojego celu? Czy jest jakiś ustalony harmonogram według, którego Pan działa?
Z tymi procentami to prawda. W moim przypadku muszę więcej trenować niż większość moich kolegów. To, co osiągnąłem zawdzięczam zdecydowanie więcej właśnie codziennej pracy, nawet nie jestem pewien, czy mam choćby te 10 % talentu. Wykorzystuję czas do maksimum, w nim też musi być czas na relaks. Teraz naprawdę mało jest dni w roku, gdy muszę zmusić się do jazdy- wiadomo, złe samopoczucie, wyjątkowo zła pogoda- dlatego tym bardziej wykorzystuję inne dni. Mój plan to zwyczajnie kochać rower i nie myśleć o godzinie zejścia z roweru.
Osobiście uważam, że zarówno w Pana celu jak i wielu innych najważniejszy jest dystans. Do siebie i do otaczającego nas świata. Od dłuższego czasu śledzę Pana bloga i widzę niejednokrotnie krytykę podważającą prawdziwość Pana uporu i dystansów. Jak Pan się do tego odnosi?
Już nie jest tak źle, jak kiedyś. Poprzez swoje czyny ludzie uwierzyli we mnie, więc tych złośliwości już praktycznie nie ma. Trochę się jednak ludziom nie dziwię. Zaistniałem nagle w Bikestats i nagle zacząłem robić tak wielkie dystanse. Niektórzy wręcz nie wierzyli w to, że w ogóle istnieję. Wtedy o ironio czułem się najlepiej bo byłem pewien, że jednak robię coś niesamowitego.
Czy w Pana życiu jest wzór który wyznacza cel i daje siłę do codziennej jazdy?
Moją inspiracją jest wyłącznie …Księżyc.
Cel „10 letni” jest celem głównym, czy są jakieś cele pośrednie, które chciałbym Pan zrealizować w międzyczasie? Wyścigi, wyprawy, własne projekty?
Jadąc na Księżyc, chcę uczestniczyć w każdej edycji BB Tour, oczywiście będę uczestniczył w kolejnej edycji MRDP. Ten pierwszy ultramaraton odbywa się obecnie co dwa lata- MRDP zaś co cztery lata. Ponadto w roku 2015 lub 2016 w miesiącu czerwcu przejadę 10.000 km.
To właśnie chcę przeżyć- o tym teraz dużo myślę- do tego celu przygotowuję się wycieczkami o długości co najmniej 300 km. Jednym z moich celu jest ponadto wykonanie 100 takich TRZYSTA kilometrowych wycieczek w ciągu jednego roku. No i od roku 2014 nie zamierzam przejeżdżać poniżej 40076 km w ciągu 12 miesięcy.
…kiedyś kolega, gdy danego roku przejechałem 30 tys. km powiedział, że nie da się jeździć tak rok w rok. No to mu udowadniam, że jednak się da. Udowodnię mu, że da się jeździć 40 tys rok w rok. Oczywiście z uśmiechem razem to przyjmujemy.
Startuje Pan w polskich ultramaratonach, co dają Panu te wyścigi?
Bałtyk Bieszczady Tour był kiedyś dla mnie czymś niemożliwym. Teraz traktuję go jako spotkanie z kolegami. Uczestniczę w nim dla samego istnienia w świecie rowerowym. Natomiast MRDP potraktowałem jako przepustkę do dalszej jazdy. Gdybym go nie ukończył to z pewnością nie miałbym motywacji do dalszej jazdy i dziś nie jeździłbym na rowerze w ogóle.
Bardzo go pragnąłem- psychika była decydująca. W czasie tego wyścigu niektórym rower brzydł po kilku dniach, ja każdego dnia podczas maratonu kochałem rower coraz bardziej. Dzień przed startem nie mówiłem, że spróbuję to zrobić…ja mówiłem: zrobię to.
Wiele osób, śledzi Pana poczynania na bikestats (rodzaj rowerowego blogu). Czy nie uważa Pan, iż wyznacza pewną nową granicę dla innych, jest Pan motywacją do codziennej jazdy dla śledzących Pana wyczyny rowerzystów?
Bardzo chciałbym być dla Kogoś inspiracją.
Co musi się wydarzyć, aby odstawił Pan rower na tzw. kołek?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Wiem jedno, rower na pewno przegra kiedyś z górami. Na widok gór również mam łzy w oczach- kiedyś po nich będę chodził, będę tam mieszkał.
Cel który Pan sobie postawił od samego początku był w Pana głowie możliwy do zrealizowania czy myśl kiełkowała na przestrzeni lat?
Wszystko rodzi się we mnie powoli. Każdego roku większy cel trudniejszy do osiągnięcia. Dobrze, że na Księżyc mam jeszcze siedem lat…bo nie wiem co po nim wymyślić, aby zaimponować samemu sobie
Kilka słów dla osób, które boją się wyznaczać sobie w życiu ambitnych celów bojąc się porażki?
To nie jest tak, że wymyślam sobie jakieś cuda i że nie zakładam porażki. Wymyślam trudny cel. A potem ? Potem jest trening, systematyczność, konsekwencja i…każdego dnia myślę o nim, kocham go. Nie spinam się, po prostu miłość, pasja czynią to, że bardzo tego chcę. Więc nie ma żadnych prób, jest start, a potem tylko dojazd na metę. Takim celem żyję każdego dnia- dlatego osiągam to wszystko.
Dziękuje za rozmowę
*dane z dnia 12.02.2014 roku- ponieważ ta ilość każdego dnia maleje.
Zapraszam na stronę http://www.bikestats.pl/rowerzysta/robert1973 na której można poczytać więcej o codziennych treningach Pana Roberta Woźniaka.