Do Santiago de Compostela docieram z przygodami jadąc odcinek 100 km w 8 godzin. Po drodze z Leon spotykam polityka, który podwozi mnie kawałek i proponuje pomoc w znalezieniu noclegu. Po 10km zatrzymujemy się w barze na jedno „małe piwko”, przy którym wspólnie rozmyślamy nad kwestiami noclegu. Mężczyzna chwile później uświadamia sobie ze zostało mu mało pieniędzy w portfelu wiec trzeba zatrzymać się przy bankomacie, aby wypłacić. Niedaleko bankomatu jest kolejny bar, wiecie- mała lokalna spelunka, w której widać zawsze te same twarze. Polityk (imienia nie pamiętam) proponuje mi kolejne „jedno małe piwo”. Ruszamy dalej a mężczyzna wykonuje serie telefonów, aby dowiedzieć się gdzie mogę przenocować. Znajdujemy miejsce dla pielgrzymów. Wszystko otwarte, więc chodzimy po całym (malutkim) budynku szukając kogoś kompetentnego.
Niestety nikogo nie znajdujemy więc, trzeba zasięgnąć informacji- najlepiej w lokalnym barze. A tam? Jedno małe piwko, każde z nich 0,33 l- bo przecież na sucho rozmawiać się nie da. Znajdujemy kobietę, która zarządza schronieniem, jednak nie mogę się tam przespać z niewiadomych dla mnie przyczyn. Prawdopodobnie dlatego, ze nie jestem pielgrzymem bądź dlatego ze mężczyzna w każdym miejscu pyta czy mogę spać za darmo. Kolejna seria telefonów i jedziemy do miejscowości gdzie pytamy w dwóch hostelach. Nic. Jednak wpadamy do baru na kolejne piwko. Tego dnia to już moje 5 piwo, gdyż jedno zachowałem jeszcze od Hiszpanów którzy podwozili mnie spod granicy.
Wyjeżdżamy z miasta a mężczyzna stwierdza, ze mimo szczerych chęci nie może mi pomoc, tak wiec po 22 znajduje się w nieznanej mi miejscowości. Nocleg znajduje poza miastem, nieopodal zamkniętego budynku. Teraz prosta logika- jeśli mężczyzna kupił mi 4 piwa, każde- powiedzmy 2euro, daje to 8 euro. Nocleg w budynku dla pielgrzymów kosztował 6 euro za noc, dla osób nie będących pielgrzymami. Taka logika portugalczyka, taka logika polityka. Nie mam gdzie spać, ale chociaż napiłem się piwa. Gdzie tu sens, gdzie logika?
Po drodze do Santiago spotykam Aleksandra, Portugalczyka w moim wieku, który idzie po raz czwarty do Santiago. Drogę przemierzał ze swoją dziewczyną, jednak zostawił ją kilka dni wcześniej, licząc, iż kiedyś się ponownie spotkają. To się nazywa swoboda w związku ;) Dla niego był to kolejny raz więc nie był już tym tak mocno zafascynowany jak jego towarzyszka. Aleksander zmienił koncepcje, z pielgrzyma postanowił dotrzeć na stopa do Santiago. Dlaczego zmienił zdanie? Ano dlatego, że skoro ja uważam, że jest możliwe podróżowanie autostopem po Hiszpanii to dlaczego on ma się męczyć kolejny raz pieszo. Chwile szukamy czegoś razem, jednak szybko dochodzimy do wniosku, ze razem nie uda nam się nic złapać, wiec mój kompan postanawia iść dalej. Około 15minut później udaje się złapać mężczyznę w dostawczaku z którym ruszam w nieokreśloną ilość kilometrów. Aleksander niezbyt długo wytrzymał w swoim pielgrzymkowym postanowieniu, gdyż może 2 kilometry dalej stoi usiłując złapać transport. Wołam do kierowcy, aby się zatrzymał, gdyż to mój znajomy, a chwilę później jedziemy wesołą gromadą w stronę Santiago. Przejeżdżamy 20 km, po czym wychodzimy z miejscowości i znów sie rozdzielamy. Niestety ponownie kwitnę na drodze, zmieniam miejsca, po czym po kilku godzinach znajduje osobę która zawozi mnie do Santiago- po drodze rozglądam się jeszcze za Portugalczykiem jednak tym razem go nie widzę. W Santiago ostatnie kilometry pokonuję pieszo i jestem w miejscu pielgrzymek ludzi z całej Europy a może i świata. Jem na placu przy katedrze kanapki a moim oczom ukazuje się Aleksander, który jak się okazuje złapał transport zaraz za mną, a w momencie kiedy ja jechałem on siedział schowany na szlaku jedząc obiad ;)
To już drugi raz kiedy udaje mi się spotkać tę samą osobę drugi raz podczas mojej podróży. Dużo rozmawiamy o naszych podróżach, wymieniamy się wrażeniami, planami. Rozstajemy się z Aleksandrem, który postanawia ruszyć w stronę południowej części Hiszpanii, ja natomiast ruszam na gruntowne zwiedzanie miasta. W tłumie ludzi słyszę język polski, jednak zanim się odwracam, rozmowa milknie więc nadsłuchując Polaków idę dalej. 30 minut później słyszę ten sam głos, tym raz już mi nie ucieka, podchodzę, zagaduje. Eureka. Polacy, którzy za godzinę jadą pod Porto w Portugalii wypożyczonym autem. Umawiamy się na głównym placu za lekko ponad godzinę, po czym ruszamy na Portugalię ;)
Nie będę ukrywał, iż nie do końca wierzyłem w ponowne spotkanie z Polakami. Dlatego też umówiliśmy się, iż będę czekał 30minut od umówionej godziny, po czym ruszę szukać kogoś na własną rękę. Na moje szczęście (które to z kolei?) spotykamy się punktualnie. Sama miejscowości, jak dla mnie nie jest niczym specjalnym, jednak to miejsce ma przede wszystkim klimat pielgrzymów. Na głównym placu można spotkać wiele osób, które pieszo bądź rowerami pokonały swoja cześć szlaku świętego Jakuba. Słychać okrzyki radości, śpiewy, rozmowy iii niemieckich turystów. Kolejne państwo na mojej drodze a słychać tylko niemieckie wycieczki, nie ważne czy Norwegia, Francja czy Portugalia. Niemiecki wycieczki są wszędzie!