Wolnym tempem przedostaję się przez kolejne mniejsze chorwackie miejscowości. Po podwózce przez jednego policjanta, następną osobą podwożącą jest kolejny stróż prawa. Ten jednak jest bardziej rozmowny, a nawet częstuje mnie ciastkami.
W Chorwacji podróżowanie stopem (czego się spodziewałem) odbywało się w zasadzie jak po sznurku. Z jednego samochodu wsiadałem do kolejnego. Zabiera mnie młode małżeństwo z dzieckiem oraz mężczyzna, który jadąc na spotkanie na budowie ze swoim szefem, trasę ma narysowaną na paragonie sklepowym.
Dzień powoli zbliża się ku końcowi, więc po godzinie 20 postanawiam na spokojnie znaleźć miejsce noclegowe w miasteczku niedaleko Koprivnicy. Miasteczko okazuje się bardzo długim pasem domów ciągnącym się wzdłuż głównej ulicy. Przemierzając kolejne kilometry miejscowości zauważam młodą kobietę podlewającą ogródek. Pytam czy mogą przemyć chociaż ręcę i twarz po całym dniu przebywania na słońcu. Kobieta stanowczo odmawia mówiąc, że woda ze szlaufa jest zbyt zimna, aby się umyć. Jednak jeśli mi to nie przeszkadza, mogę się umyć u niej w domu pod prysznicem.
W domu razem z nią jest siostra i czwórka dzieci. Zawsze w takich chwilach zastanawiam się, jak takie osoby nie boją się przyjąć pod swój dach całkowicie obcego mężczyznę. Co prawda wyglądam niegroźnie, mam duży plecak, zapas uśmiechu i spalone od słońca ciało, ale mimo wszystko jestem nieznajomym. To dobry temat na osobny wpis, który na pewno się pojawi!
Kobieta bez problemu pokazuje mi swoje mieszkanie, przedstawia dzieci oraz wyposaża we wszystko co potrzebne do umycia się. Po wyjściu spod prysznica czekają na mnie ciastka i dwa litry mleka. Kobieta zauważyła na moim plecaku wiszącą pustą butelkę, którą postanowiła napełnić, aby nie zabrakło mi na dalszą drogę. Ostatecznie bardzo dziękuję za pomoc, a z racji, że była już późna pora, obchodzę domy prowadzące wzdłuż drogi i idę spać na polu.
Następnego dnia rano na kilka mniejszych stopów dostaję się do granicy z Serbią. Okazuje się, że znajduję się na całkowicie innym przejściu granicznym niż początkowo chciałem. Wszystko za sprawą ostatniego kierowcy cieżarówki u którego poszedłem spać i nie przypilnowałem drogi. Tak naprawdę nie robiło mi to żadnej różnicy, a o samym fakcie, że byłem na innym przejściu dowiedziałem się później, podróżując zamiast po głównej drodze, to po wioskach.
W Serbii stopowanie zapowiada się ciekawie. Gdzie nie stanąłem, zawsze w przeciągu kilku minut znajdował się ktoś, kto również chciał złapać stopa. Były to zarówno pojedyncze osoby, jak również pary z psem, czy dwie młode dziewczyny. Te ostatnie pojawiły się całkowicie znikąd i równie szybko zniknęły. Zanim zdążyłem położyć plecak na ziemi i wyciągnąć kapelusz, one już zdążyły złapać transport. Jak się okazało, mi złapanie stopa zajęło nie wiele więcej czasu. Na mojej drodze stanął Ivan (imię idealnie pasujące do jego osoby).
Po otwarciu drzwi w ciągu kilku sekund miałem niezliczoną ilość myśli. Zastanawiałem się czy najpierw mnie pobije czy okradnie, czy najpierw dowiezie na miejsce, a później z kumplami skopie mi tyłek. Ivan zajmował się sprzedażą internetową. Kupował taniej, sprzedawał drożej, głównie sprzęt elektroniczny, ze szczególną sympatią do telefonów. Dzięki szerokiej gałęzi znajomości, telefony otrzymywał za pół darmo, a właściwie za darmo. Mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć dalej sposobu pozyskiwania sprzętu i jego legalność. Ivan bez problemu opowiedział mi swoją historię o pobycie w więzieniu, o mieszkaniu w Londynie i czeskiej Pradze.
Moje stereotypowe myśli szybko minęły się z prawdą, kiedy Serb postanowił zaprosić mnie na obiad. Zjedliśmy burka, czyli placek z różnym nadzieniem, z których ja wybrałem biały ser. Chwilę musiało minąć zanim zgodziłem się iść na obiad, w końcu burek nie brzmiał zbyt apetycznie. Po zjedzonym obiedzie pojechaliśmy na obrzeża Belgradu, gdzie mój towarzysz zostawił mnie, samemu jadąc na lotnisko po brata. Pozostała jedna krótka podwózka, aby szybko znaleźć się w centrum stolicy Serbii.
Samo centrum nie zrobiło na mnie specjalnego wrażenia może dlatego, że nie przepadam za dużymi miastami, ze stolicami na czele. Nie planowałem tu zostać zbyt długo, więc po kilku godzinach spacerowania postanowiłem wybrać się do informacji turystycznej. Przyszedłem dowiedzieć się, jak wydostać się z Belgradu – z racji, iż podobno takich jak ja nie pojawia się tam zbyt wielu – poza mapą dostałem sok, ciastka, a nawet zrobiłem sobie wspólne zdjęcie z Paniami.
Wszystko czego chciałem, już się dowiedziałem, więc zbieram się do wyjścia. W tym oto momencie wchodzi Thomas, 26 letni Kanadyjczyk. Na starcie jak to zwykle bywa trzeba pochwalić się kto, gdzie, po co, na co i dlaczego, więc parafrazując, nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
– Cześć! Jestem Kamil z Polski, podróżuję od 2 miesięcy dookoła Europy bez pieniędzy, właśnie wracam z Portugalii, odwiedzając po drodze Włochy i kilkanaście innych krajów.
– Cześć! Jestem Thomas z Kanady, od ponad 2 lat podróżuję dookoła świata, właśnie wracam z Australii odwiedzając po drodze Kambodżę i Indie.
Yyyyy taaak. Tym razem Ci się udało.
Z Thomasem bardzo dobrze nam się rozmawiało, więc wspólnie postanowiliśmy poszukać noclegu. Ja spałem głównie na dziko, on w hostelach, więc jedynym rozwiązaniem był rzut monetą. Zwyciężyło spanie na dziko, co było niezłym wyzwaniem w ścisłym centrum stolicy w piątek. Robimy zakupy, zjadamy kolację długo rozmawiając o naszych podróżach i tuż po zmroku postanawiamy znaleźć coś spokojnego.
W pierwszym znalezionym przez nas miejscu (mały skrawek ciemnego lasu) podchodzi do nas lekko pijany mężczyzna, który zauważa nasze latarki. Po kilkunastu długich minutach, podczas których mężczyzna nie chciał dać się spławić, postanawiamy udać się w inne miejsce, gdyż to jest już znane niezbyt przyjaznemu lokalsowi. Chwilę później okazuje się, że mężczyzna postanowił wrócić w nasze miejsce, szukając nas w pobliskich krzakach. Robi się niezbyt przyjaźnie, więc czym prędzej zmywamy się do kolejnego miejsca. Niestety tam również szybko zostajemy odnalezieni przez podchmielonych ludzi.
Ostatecznie mocno zmęczeni, grubo po północy ruszamy w stronę obrzeży miasta, aby tam poszukać czegoś spokojnego. Naszym pierwszym łupem staje się duży budynek, a właściwie kawałek ziemi zakrytej sporymi krzakami. Do dziś nie mogę w to uwierzyć, ale w tym miejscu przespaliśmy całą noc. Rano zostaliśmy obudzeni przez podlewających kwiatki i krzewy ogrodników. Co dziwnego było w tym miejscu? Jak się później okazało spaliśmy tuż przy głównym wejściu do Pałacu Serbii, czyli miejsca przebywania parlamentu i ministrów.
Rano każdy z nas rusza w swoją stronę. Thomas w stronę Amsterdamu, ja natomiast do Bośni i Hercegowiny.