Ilu z nas chciało pewnego dnia zostawić wszystko i wyjechać, nie ważne gdzie, nie ważne na ile. Zostawić wszystko, bo mieliśmy już czegoś dość, bo nie spełniało oczekiwań, a może tylko dlatego, aby przeżyć przygody o których opowiemy na starość wnukom? Ilu z nas się w taką podróż wybrało? Ilu przewróciło swoje życie do góry nogami? Niewielu.
Łukasz Gołacki znany szerszej publiczności jako Włóczykij śmiało może o sobie powiedzieć, że jest wśród garstki, która pewnego dnia rzuciła dobrze płatna pracę, dostatnie życie dla przygody. Ponad 400 dni przygody na 3 kontynentach, tysiące przemierzonych kilometrów i setki poznanych osób. Czy to tylko piękna przygoda kończąca się wraz w powrotem do domu czy może coś więcej? Porozmawiajmy o nałogu podróży, pustce po powrocie, o łączeniu kropek i zmianach jakie w nas zachodzą, o upływającym czasie i wielu innych…
Zapewne oglądałeś film Jestem na tak (Yes man) z Jimem Carreyem. Możesz powiedzieć o sobie, że jesteś człowiekiem na tak?
Trochę tak. W podróży zacząłem zgadzać się na bardzo dużo rzeczy, na które wcześniej bym się nie zgodził. Oczywiście są pewne granice, których na pewno nie przekroczę. Moja wolność kończy się na wolności drugiego człowieka.
Z czasem zacząłem zwracać uwagę na z pozoru głupie i błahe sprawy. Analizując takie sytuacje zauważyłem, że z małych pierdółek, na które często nie miałem ochoty, a mimo to się zgadzałem wbrew sobie, wychodziło wiele świetnych historii. Pomyślałem wtedy: dlaczego nie żyć w ten sposób skoro to działa?
Jeśli ktoś proponuje mi coś głupiego a nawet nie do końca przemyślanego, jeśli to nie koliduje z moimi planami, zazwyczaj się zgadzam. Tak naprawdę wszystko zależy od tego, jak ciekawa jest propozycja, wtedy też nie ma problemu, abym zmienił swoje dotychczasowe plany.
Wyruszyłeś na swoje dwudzieste szóste urodziny, miałeś plan na swój wyjazd?
Miałem plan, aby przejechać Europę dookoła, kraj po kraju. Startując z jej środka musiałem przemyśleć trasę po to, aby nie zapętlić się jeżdżąc kilka razy przez to samo państwo. Kupiłem więc szkolną mapę, na której umieszczałem pineski z zaznaczonymi państwami i zarys trasy.
Jak się okazało później, plan szybko się zmienił. Wyznaję zasadę nigdy nie wiesz, co Cię spotka następnego dnia, więc warto mieć tylko szkic, a później zobaczyć co się stanie. Tak też było w moim przypadku.
Gdy patrzyłem na Twój początkowy plan podróży, a to jak wychodziło w rzeczywistości, widziałem jak wciągasz się w podróż, miałem wrażenie, że zagubiłeś się w niej. Tak naprawdę nie wierzyłem, że wrócisz, przynajmniej nie tak szybko (ponad 400 dni- przyp. TT). Na całe szczęście Ty z tego wybrnąłeś i miałeś odwagę wrócić, co jest większym wyzwaniem niż sama podróż. Podróżowałeś bez pieniędzy, więc nie narzekałeś na to, że w końcu skończy Ci się budżet. To strasznie wciąga i powoduje, że nie ma się ograniczeń.
U mnie najważniejsza była przygoda. Ja nie chciałem podróżować tj. zwiedzać, nie interesowały mnie budynki i zabytki. Choć na początku, muszę przyznać, trochę tak było. Po jakimś czasie wszędzie robi się tak samo. Himalaje? Fajnie. Sahara? Spoko. To nie miejsca są najważniejsza, a ludzie i ich historie, które mnie strasznie wciągały.
Wierze, że trzeba przejść przez pewne małe punkty w życiu, aby dojść do kolejnego, większego, ale to w jaki sposób Ty to zrobisz zależy tylko od Ciebie. Prosto, skosem, zygzakiem, to tylko Twoja sprawa.
Będąc w Indiach pojechałem do Kalkuty, skąd miałem łapać jacht do Australii (jachtostop – autostop w którym podróżuje się przez morza i oceany, głównie jachtami – przyp. TT). Został mi tydzień wizy, a na moje nieszczęście odwodniłem organizm. Ostatnie o czym myślałem, to łapanie jachtostopa na inny kontynent, więc dosyć szybko przetransportowałem się do Nepalu.
W Nepalu pojawiła się pierwsza poważna myśl czas wracać? Wiesz, życie jest jak talia kart, wiedziałem, że już ta podróż mnie wciąga, a nie wiedziałem, czy cały czas chcę grać jedną kartą.
Czy całe życie chcę grać kartą podróży?
Odpowiedź napłynęła bardzo szybko. Chce się rozwijać, uczyć nowych rzeczy, a niestety w podróży nie potrafię tego robić. Po pół roku w Indiach nie nauczyłem się nawet podstaw jogi, bo zawsze było coś ciekawszego. To jest strasznie nieprzewidywalne, podczas podróży kogoś spotkasz, poznasz, zostaniesz gdzieś na dłużej i plan pryska.
Postanowiłem, że jednak czas wracać. Tutaj mogę usiąść i coś zaplanować. Zapisać się na kurs, korepetycje, czy kupić książkę i się uczyć czy rozwijać zawodowo. Chciałem przeżyć przygody, spełnić swoje marzenia i móc powiedzieć na starość swoim wnuczkom: Wasz dziadziuś odwalił coś fajnego i było zajebiście. Podczas podróży miałem takie chwile, że chciałem wrócić, założyć kapcie, zalec na łóżku i oglądać kolejne odcinki ulubionych seriali. Ludzie mówili: stary, ale przecież Nepal, Himalaje, piękne widoki. A ja powoli chciałem wrócić do normalności, tego co praktycznie każdy może mieć, mimo że miałem przed sobą coś, co teoretycznie będzie miało niewielu.
Nie jestem osobą znaną, ale zadziwiło mnie jak wiele osób o mnie słyszało. Po powrocie, ktoś zatrzymywał mnie na ulicy, zaczęło się do mnie odzywać wiele osób. Wracając do Polski miałem odłożoną pewną kwotę na przeżycie, tak aby jeszcze przez pewien czas pożyć na luzie. W tym czasie przez kilka miesięcy podróżowałem po Polsce, więcej niż przez całe swoje dotychczasowe życie. Jednak nadszedł czas, w którym w końcu trzeba coś ze sobą zrobić.
Właśnie ten moment jest bardzo trudny, bo później się okazuje, że świat nie jest taki piękny jak ten spotkany w drodze.
Po powrocie patrzyłem na świat przez różowe okulary, żyłem ideałami. Zacząłem zastanawiać się, co chcę właściwie robić, czym się zajmować. I nagle dotarło do mnie, że nie mam zielonego pojęcia. To dziwne, ale chciałem robić coś świetnego, coś naprawdę zajebistego, tylko sam nie wiedziałem co to ma być. Nie mogłem się odnaleźć.
Czułem się świetnie, ale bardzo szybko dostałem od życia mokrą szmatą w pysk. W tym czasie zaczęły się pojawiać osoby, które chciały mnie wykorzystać. Pojawiali się tylko wtedy, kiedy byłem im potrzebny, sami nie chcąc mi pomóc. Zaczęło mnie to dobijać. To był dla mnie ciężki moment, ale zauważyłem, że sam sobie tworzę te problemy.
Nie istnieje żaden problem jeśli ja nie pozwalam mu istnieć.
Postanowiłem coś zmienić i wrócić na właściwy tor. Chciałem wrócić do tego, co robiłem przed podróżą, pracować w agencji reklamowej. To było coś świetnego, za czym zacząłem tęsknić.
W Indiach mocno wkręciłeś się w hipisowskiej życie, zmieniłeś się fizycznie, ale przeżyłeś też przemianę wewnętrzną. Już wcześniej tego zakosztowałeś, czy dopiero tam dowiedziałeś się o tym więcej?
Wiem, że w Europie jest wiele hipisowskich miejsc, jednak wtedy nie byłem jeszcze na to psychicznie gotowy. Nie byłem jeszcze w tym klimacie. Teraz takie miejsca znalazłyby mnie same i nie miałbym problemu się w nich odnaleźć. Na samym początku patrzyłem przez pryzmat zwiedzania, oglądanie kolejnych miejsc, niż przeżywania przygód. To dość szybko się zmieniło.
Prawdziwego hipisowskiego życia zaznałem dopiero w Indiach. Jak sam wiesz Indie to kolebka hipisów i backpackersów. To miejsce, gdzie dostajesz wachlarz możliwości i bycia sobą. Możesz być ubrany jak chcesz, chodzić jak chcesz i jest to wszystko ok. Dopiero tam zacząłem się zastanawiać: dlaczego gdzieś indziej nie może tak być? Bywa tak, że gdzieś nie można mieć kolczyków czy dredów, w Indiach nie ma z tym problemu. Nikt Cię tam nie ocenia, gdy zrobiłem pierwsze dredy wyglądałem dosyć śmiesznie, jednak nikt nie powiedział złego słowa, każdy podchodził do tego z uśmiechem.
Wszystko zaczęło się od przypadkowego spotkania Czechów w Gokarnie (miejscowość na zachodnim wybrzeżu Indii- przyp. TT). Od słowa do słowa zaproponowali nam (podróżowałem z Raphim z Niemiec oraz dołączały do nas znajome z Auroville) przyłączenie się do ich wyprawy na Paradise Beach. Oczywiście się zgodziliśmy, co okazało się później wspólnymi prawie trzema tygodniami kempingowania na plaży. Tam poznaliśmy ludzi, którzy wkręcili nas dalej.
Czuliśmy się jak fale pochłonięte przez ocean.
Widzieliśmy jak każda kolejna osoba to kropka, która łączy się tworząc spójną historię. W końcu zrozumiałem, że to nie wydarzyło się bez celu, Ci ludzie zmienili coś w moim życiu, jak zmieniłem w ich.
Wiesz, chyba oglądamy te same filmy, czytamy te same książki.
Hmm… dlaczego?
W wielu kwestiach mamy prawie identyczne poglądy. Oglądałeś może ostatnio Włodka Markowicz opowiadającego o kropkach? (link do filmiku przyp. TT)
Jasne. Wiele osób mówi mi, że moje słowa są wyjęte z jakiejś książki czy filmu. Ja wolę fantastykę, a tam o takich rzeczach nikt nie pisze. Teraz sporo daje mi medytacja. Mogę spokojnie analizować siebie, swoje uczucia, emocje, swoje otoczenie i to co było kiedyś, wyciągać z tego wnioski. To jest taki mój czas, podczas którego mogę pomyśleć co jest dla mnie ważne.
O kropkach mówiło przed Włodkiem wiele osób, jednak jest różnica pomiędzy wiedzieć, a rozumieć i stosować. Tak samo jest chociażby ze znanym tekstem Chwytaj dzień (Carpe Diem). Wszyscy go znają, a ile osób rozumie i naprawdę to czuje?
Czas jest jedynym nieodnawialnym źródłem/surowcem. Możemy mieć więcej pieniędzy, kobiet, narkotyków, ale czasu mamy coraz mniej.
Strasznie się bałem, gdy sobie to uświadomiłem. Zacząłem się łapać za wiele rzeczy na raz, w końcu tak wiele rzeczy jest jeszcze do zrobienia, a czas ubywa. To nie było najlepszym rozwiązaniem, bo zrozumiałem, że nie warto robić wszystkiego tylko po to, aby zrobić. Warto robić to, w czym się naprawdę dobrze czujemy.
To, może trochę przewrotnie… nie uważasz, że przez swoją podróż coś straciłeś?
Właśnie tym jest wolność.
Wolność to świadomość porzucenia możliwości.
Zawsze wybierasz jedną drogę, która jest przed Tobą, nie wiele. Nawet siedząc tutaj teraz coś tracimy. Prawda jest taka, że żyję dla siebie, nie dla swojej rodziny czy przyjaciół. To jest moje życie i nikt nigdy nie przeżyje go za mnie, dlatego ważne jest, abym robił to, co jest ważne dla mnie. Wiele mnie ominęło? Rozumiem to, ale wolę widzieć możliwości, które pozyskałem dzięki swoim wyborom.
Powiedziałeś przed chwilą, że jak wróciłeś to dostałeś ścierą po twarzy. Wiele osób nie potrafi się odnaleźć w domu po swojej podróży. Nie widzi tych możliwości, nie widzą siebie w statecznym życiu, chcą z powrotem wracać na trasę. Miałeś taki stan ucieczki?
Oczywiście. Zaraz po powrocie chciałem wrócić w podróż. Na szczęście postawiłem znak stop i powiedziałem sam do siebie ziomek, Ty po prostu chcesz uciec!
Jak zaczynałem podróż to był to mój pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie podróżowałem, nie spałem na dziko, wszystko było nowością. Tak samo się bałem i przerażało mnie to, ale w końcu się przyzwyczaiłem i nauczyłem się tak żyć. Powiedziałem sobie teraz też się nauczysz. Jeśli teraz zaczniesz uciekać, to już nigdy nie przestaniesz biec. Twoja motywacja do podróży będzie zła.
Znam osoby, które podróżują od dziesięciu lat i mówią wprost, że nie są w stanie zostać już na dłużej w jednym miejscu. Mają paranoje, lęki, bo najlepiej czują się w trasie. Ja tego nie chciałem. Chcę podróżować i prawdopodobnie będę to robił, ale zawsze z planem powrotnym na życie stacjonarne. Nie chce się uzależnić ani od jednego, ani od drugiego.
Najgorsza jest świadomość, że nie masz problemu, żeby poradzić sobie gdziekolwiek na świecie. Pojawia się byle problem, chcesz się spakować i uciekać. (poruszyłem ten temat w tym wpisie – przyp. TT)
To jest najgorszy skutek uboczny podróży, z małą ilością bądź całkowitym brakiem pieniędzy. Wyrzucą mnie z pracy, stracę oszczędności? Nie ma problemu, abym za chwilę spakował plecak i wyjechał. Znikasz, odcinasz się, bo wiesz że możesz żyć na całkowitym luzie, pracować gdziekolwiek na świecie.
Nikt Cię nie ocenia, nie krytykuje.
Właśnie, masz takiego asa w rękawie, którym zawsze możesz zagrać. Cała sztuka polega jednak na tym, żeby nim nie grać.
Długo trwał taki stan ucieczki?
Ponad rok.
Ponad rok podróży i rok dochodzenia do siebie?
Trochę mi się zeszło. Mam taką teorię zapożyczenia szczęścia z przyszłości. Moja podróż, była właśnie takim zapożyczeniem bodźców i emocji, które normalnie byłyby rozłożone w czasie. To jest tak jak na imprezie. Pijesz, bawisz się świetnie, jest super atmosfera, dana chwila jest twoją najlepszą. Właśnie wtedy zapożyczasz szczęście z jutra, kiedy to Twoja głowa powie Ci umieraj! Po natłoku intensywnych, w jakimś sensie nawet ekstremalnych przeżyć, przyszedł kac. Na początku jest ciężko, ale z czasem się do niego przyzwyczajasz, bo i tak wiesz, że po wszystkim będzie dobrze.
Lubię przechodzić z ekstremum do ekstremum. Nasze życie ciągle się zmienia i właśnie ten czas powrotu jest taką ekstremalną zmianą, do której musimy się przyzwyczaić.
A jest Twoim zdaniem przepis na niepoddanie się tej chęci ucieczki?
Nie ma na to przepisu, to tak samo jak z narkomanii uciekasz w alkoholizm. Trzeba temu stawić czoła, zaakceptować, że teraz będzie trudny czas w moim życiu i to w końcu minie. To jedyna recepta, przeczekać ten czas. Tak naprawdę szczęście jest w nas ciągle, lecz tylko od nas zależy ile go będziemy mieć. Przesłaniamy je sobie niepotrzebnie, uzależniamy od bodźców, innych ludzi czy nawet ciągłych podróży.
Z czasem nasze podróże staną się jednostajne, monotonne, a monotonia zabija to, co się kocha. Trzeba próbować robić wiele rzeczy, zostawiając sobie coś szczególnego, co się naprawdę lubi i co będziemy robić co jakiś czas. Wtedy będziemy ten czas doceniać. Wiedząc, że żyjemy w tym gorszym okresie między podróżami (a nie niekończącą się jedną), że jest nam źle, bardziej będziemy doceniać i czekać na coś upragnionego. Trzeba mieć to na uwadze, aby nie dać się zapętlić podróży i jej bodźcom.
Skoro nie ma przepisu, to czym zajmowałeś się po powrocie? Rzuciłeś się w wir pracy?
Żyjemy w przeświadczeniu, że do życia potrzebna jest nam kasa, a co za tym idzie praca. Jak sam wiesz, nie jest to konieczne, istnieje freeganizm, dumpster diving, squaty itp. Jednak w moim wypadku byłaby to kontynuacja podróży, a tego nie chciałem. Tak jak powiedziałem wcześniej, chciałem robić coś świetnego, ale sam nie wiedziałem co. Chciałem zarabiać, ale nie wiedziałem w jaki sposób.
Na fali swojej ogórkowej popularność czyli w czasie po powrocie (lipiec – sierpień – przyp. TT) dawałem dużo prelekcji, udzielałem sporo wywiadów, poznałem wiele nowych osób i bardzo mnie to cieszyło. Zgłaszało się do mnie wiele pubów, klubów czy innych miejsc, często abym swoją opowieścią przyciągnął do nich publikę. Często się zgadzałem. Tak naprawdę ciągle dostaje zapytania o prelekcje i opowiadanie o samej podróży. To jest trochę egoizm z mojej strony, ale nie chce mi się ciągle o tym mówić, choć wiem że są osoby, które cały czas chętnie posłuchają. Na to też muszę poświęcić swój czas i nie mam na to zawsze ochoty, bo obecnie żyję trochę inaczej.
Wracając jednak do tematu, w końcu nadszedł czas, kiedy to minęło i zacząłem się rozglądać za normalną pracą. Pomyślałem wtedy o tych wszystkich barach i pubach, w których wcześniej występowałem, a w których mógłbym się przyjąć nawet do nalewania piwa. Zacząłem pytać, na początku wszyscy mówili jasne, jasne, nie ma problemu, dla Ciebie wszystko. Nie miałem wielkich wymagań, wystarczyło mi kilkaset złotych, aby coś dorobić na początek.
Co potem? Potrafili się w ogóle nie odzywać, zerwać całkowicie kontakt. Rozumiem, że to nie jest ich przymus, aby mi pomóc, ale czysta ludzka kultura wymaga chociaż konkretnej odpowiedzi. To mnie strasznie dobiło, że większość z nich postępowała mówiąc wprost jak zwykłe ch….e. Później rozpocząłem pracę w Lifetrampie, jednak był jeden problem… z tego również nie miałem żadnej kasy, więc właściwie można było nazwać to wolontariatem. Zaczęło mnie to męczyć bo znów nie miałem za co żyć.
Pomyślałem, że może warto wrócić do swojej starej pracy, z której odszedłem przed podróżą. Poszedłem na rozmowę, szybko jednak zdaliśmy sobie sprawę, że nie ma między nami chemii, to nie jest to samo, co było przed wyjazdem. Każdy z nas czuł, że mogę tam pracować, ale może lepiej nie wchodzić drugi raz do tej samej rzeki? Wiedziałem, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że to już nie ta droga i trzeba coś zmienić.
Odświeżyłem swoje CV…
Przerwę Ci na chwilę, a wpisałeś do niego swoją podróż? (przeczytaj mój wywiad z head hunterem o wpisywaniu podróży w CV – przyp. TT)
Oczywiście, jednak dosyć skrótowo, ponieważ nie chcę robić z tego mojej głównej karty przetargowej. Był to epizod w moim życiu.
Kontynuuj…
Złożyłem aplikację do Warszawy, przyjechałem na rozmowę i dostałem pracę w agencji reklamowej. Przez miesiąc dojeżdżałem z Łodzi, zanim znalazłem nowe lokum w stolicy. Dzięki temu wyszedłem z dołka, na nowo rozpoczynając swoją przygodę, odkładam pieniądze na swój nowy pomysł podróżniczy. Nie wiem jeszcze gdzie to będzie, jednak na pewno już nie na tak długo.
Obecnie już po pięciu miesiącach mogę powiedzieć, że jest to najlepsza praca na świecie. Świetni ludzie, kameralna i rodzinna atmosfera.
Nie wiem czy też tak miałeś, ale podczas podróży, jeśli kontaktowałem się ze znajomymi czy rodziną, to oni niechętnie opowiadali o tym co u nich. Ludzie pozostający w pracy czy szkole nie chcą opowiadać o rutynowym życiu, wiedząc że u Ciebie tyle się dzieje.
Ja swoją podróż relacjonowałem na fanpage czy youtubie, więc moi znajomi mniej więcej wiedzieli co się u mnie dzieje. Jednak, gdy ja ich pytałem „Co u Ciebie? Co słychać? Zapomnijmy o mojej podróży, porozmawiajmy o tym co się dzieje u Ciebie?” nie uzyskiwałem konkretnej odpowiedzi. Chciałem żeby poopowiadali mi o tym, że mają kaca, czytają książkę i oglądają seriale. U mnie cały czas coś się działo, więc fajnie było poczytać o czymś odwrotnym, co również było dobre.
Może wstydzą się normalnego życia, do którego my i tak wrócimy?
Ludzie, którzy nie podróżują, czy po prostu nie spełniają swoich pasji, wiedzą że można inaczej. Tylko to jest mój wybór, a wielu z nich nie żyje z wyboru, tylko z przymusu, którego sami na siebie nakładają. Może wstydzą się, że nie dokonują wyboru?
Nie wiem jak Ciebie, ale wiele osób pytało mnie czy jestem jak ten koleś z Into the Wild? Absolutnie nie, jestem jego całkowitym przeciwieństwem. Jedyne co nas łączy to fakt, że podróżowaliśmy bez pieniędzy, jednak on był w moim odczuciu aspołeczny, a ja jestem całkowicie prospołeczny.
No właśnie, prowadzisz swojego bloga, obecnie pod pseudonimem Luke Paradise.
Lubię pisać. Pozwala mi to ułożyć moje myśli w logiczny cykl przyczynowo – skutkowy. Wiem, że gdzieś ktoś to czyta, komuś to pomaga, czasem ktoś do mnie napisze. To mnie bardzo buduje, bo jest to pisanie pół dla siebie, pół dla kogoś.
Jednak zaczynałeś od Włóczykij.tv, który był głównym przekaźnikiem informacji podczas Twojej podróży, później Gołacki.in a teraz jako Luke Paradise. Czy zmiany blogowe są skutkiem zmian w życiu?
Człowiek wiele ma imion i żadne go nie określa (śmiech). WłóczykijTV był to blog i vlog typowo z drogi. Na początku nie wiedziałem jak to ma w ogóle wyglądać, więc opisywałem odwiedzone miejsca, później napotkanych ludzi, aż w końcu stała się ta podróż czymś w rodzaju podróży w głąb siebie.
W końcu chciałem pisać o trochę innych rzeczach, na innych poziomach, nie związanych w ogóle z podróżą m.in. o miłości, o emocjach, o problemach, czyli o tym co obecnie mnie interesowało. WłóczykijTV zostawiłem jako vlog, a samego bloga zmieniłem na Golacki.in.
To z kolei najnormalniej w świecie szybko przestało mi się podobać, więc nie przedłużyłem domeny i samo się skończyło. Postanowiłem wymyślić coś w rodzaju pseudonimu artystycznego, który w pełni oddaje to, jaki teraz jestem. Nie jestem przywiązany do nazwiska, za to bardzo lubię jedno ze znaczeń mojego imienia – Łukasz co oznacza podążający na wyspę. Dobrze się złożyło, bo moim marzeniem jest mieć swoją własną piracką wyspę (śmiech). Według innych źródeł moje imię oznacza niosący światło. Chcę swoim działaniem dokładać malutką cegiełkę po cegiełce. Chcę zmieniać i pomagać ludziom, ale nie wszystkich jak za dotknięciem magicznej różdżki, lecz powoli i każdego z osobna. Świetnie oddają to słowa Gandhiego:
Bądź zmianą, którą chcesz widzieć w świecie.
Paradise wzięło się z kilku rzeczy. Po pierwsze, w swoim życiu otrzymałem od ludzi wiele dobroci, co sprawia że jest ono swego rodzaju rajem. Po drugie, mam wiele miejsc na świecie, gdzie czuję się jak w domu. Jednym z takich miejsc jest Paradise Beach w Indiach, gdzie w krótkim czasie nauczyłem się wiele o sobie. Nie przykładam jednak wagi do miejsca, a to tego, co się tam wydarzyło. Dla mnie raj nie jest miejscem, lecz w pewien sposób stanem umysłu do którego możemy się udać, jeśli trochę nad sobą popracujemy. Takim właśnie miejscem jest mój blog i taką osobą jest Luke Paradise.
Bloguję i vloguję już prawie 3 lata, jednak dopiero teraz odkrywam swój styl. Nie piszę dla lajków czy sławy, zauważyłem że im bardziej piszę od serca, tym bardziej to trafia. Dzięki temu ludzie piszą do mnie prywatnie bardziej otwarcie, możemy porozmawiać. Nie potrafię pisać poradników, nie czuję tego. Wiele osób się w tym odnajduje, bo jest to również potrzebne, jednak ja od tego bardzo szybko odszedłem.
Tak na koniec ciekawostka, o której mało kto wie. Wydałeś swoją książkę…
Zaraz po powrocie dostałem kilka propozycji stricte od wydawnictw. Wiem, że mógłbym zawrzeć ciekawą historię, ale tylko jako część, nie jako całość. Jasne, że kiedyś chciałbym wydać swoją papierową książkę, jednak nie chwilę po powrocie. Potrzebuję czasu, aby to wszystko na spokojnie osiadło w mojej głowie, moje przemyślenia i historie. Mam wiele niepublikowanych nigdzie pisanych na szybko, często abstrakcyjnych notatek z podróży.
Tak naprawdę, o czym wspomniałeś, napisałem już swoją książkę, którą wydałem w Internecie, na blogu. Chciałem pociągnąć moją historię z podróży. Wiele marzę przed snem, potrafię niekiedy spędzać wiele godzin zanim usnę tworząc w głowie historie. Książka to właśnie taki zapis moich przemyśleń.
Odzew na moje wydanie był mały, bo tak naprawdę nie naciskałem na to, tak samo nigdy nie chciałbym jej wydać za pieniądze. Zdaje sobie sprawę, że nie jest ona super jakości i należy wiele poprawić. Nie byłbym w stanie zarabiać na tym, nie dając ludziom prawdziwej jakości i świetnej historii.
Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę kolejnych przygód.
Przeczytaj moje wcześniejsze wywiady klikając tutaj.